WOJEWÓDZKI
ZWIĄZEK
PSZCZELARZY
W KRAKOWIE

Artykuły


Z życiorysu ks. dr Henryka Ostacha cz. I

Opracowanie z przytoczeniem fragmentów książki Zdzisławy Gwiady „rozproszyć zmrok czyli rzecz o ks. Ostachu.”

Ks. Dr Henryk Ostach- opracowano z przytoczeniem fragmentów książki Zdzisławy Gwiazdy „Rozproszyć mrok czyli rzecz o ks. Ostachu”.

Urodził się 9 grudnia 1924 roku w Poznaniu. Matka Kazimiera była córką kowala- uczestniczką słynnego strajku o polskość we Wrześni- ojciec Antoni, uczestnik Powstania Wielkopolskiego.

7 marca 1925 roku, kiedy Henryk miał 3 miesiące zmarł jego ojciec. Z matką zamieszkali w Jarocinie u babci Henryka- Jadwigi Ostach, która była już w tym czasie wdową- roztoczyła jednakże opiekę nad wnukiem i synową. Dzieckiem zajmowała się także jego ciocia Stanisława Ostach.

Niestety matka zapadła na straszną chorobę gruźlicę nerek i mimo staraniom lekarzy zmarła 19 stycznia 1927 roku.

W tej sytuacji wychowaniem niespełna 3-letniego Henryka zajęła się jego babcia Jadwiga ze swoją niezamężną wówczas córką Stanisławą. Tak więc Henryk został w domu babci Ostachowej, a uczucia jej  i cioci zastępowały mu miłość przedwcześnie utraconych rodziców.

Rok 1930 przyniósł wreszcie oczekiwaną radość w rodzinie Ostachów, spowodowaną oświadczynami Ludwika Urbaniaka wobec Stanisławy Ostachówny. Po ślubie ciocia Stanisława wraz z mężem postanowili zabrać Henryka ze sobą. Babcia bardzo z tego powodu cierpiała, bowiem mały Henryk był dla niej towarzyszem życia, widziała w nim utraconego syna. Miała jednakże świadomość, że jej córka z zięciem stworzą Henrykowi namiastkę prawdziwej rodziny czego ona dać mu nie mogła.

Zamieszkali w trójkę w Pisarzowicach, gdzie była ludność polska i niemiecka lecz obie nacje żyły ze sobą w zgodzie. Pan Ludwik Urbaniak służył w jednostce ochrony pogranicza na granicy polsko-niemieckiej w Pisarzowicach, pomiędzy Kępnem a Ostrzeszowcem jako strażnik graniczny.

W 1930 roku Ludwik przejął sądownie opiekę nad chłopcem, ofiarowując mu ojcowską miłość i patriotyczne wychowanie. Henryk szybko wrósł w środowisko, zyskał sympatię mieszkańców i w 1931 roku rozpoczął naukę w wiejskiej szkole w Pisarzowicach. Była to tzw. jednoklasówka mająca cztery oddziały. Nauczycielem szkoły był Pan Karol Wentuła, który pracował nad dziećmi wytrwale ucząc etyki, dobrego zachowania, szacunku, miłości do ludzi i zwierząt.

W 1934 roku dziesięcioletni Henryk powrócił do babci do Jarocina.

W dzień jego przyjazdu Pani Jadwiga wstała wcześnie i z bijącym sercem wypatrywała wnuka. Gdy usłyszała turkot kół zajeżdżającego przed dom pojazdu, serce zaczęło bić mocniej. Nie zdążyła jeszcze oprzytomnieć z radości, kiedy drzwiczki otworzyły się i po chwili cała rodzina tonęła w serdecznych uściskach. Henryk zarzucił ręce wokół szyi babci i tuląc się do niej bliski był płaczu i aby tego nie robić nerwowo przełykał ślinę. W kwadrans później wszyscy zasiedli przy porannym posiłku. Starsza pani z radością patrzyła na przyjezdnych- rozmowom nie było końca.

Pokaż no Heniu swą cenzurkę-upomniała się babunia. Henryk pokazał szkolny „dokument”.

– Ho, ho! Zakrzyknęła pani Ostachowa- jestem z ciebie dumna mój chłopcze.

Trzy dni później pan Ludwik z żoną opuścił Jarocin, Henryk pozostał pod opieką pani Ostachowej.

Wakacje dobiegły końca- rozpoczął się rok szkolny w Jarocińskiej szkole. Pani Ostachowa obserwując wnuka zadawała mu pytanie:

- Kim chciałbyś zostać gdy dorośniesz? Henryk odpowiadał:

- Wojskowym, jak mój tato lub księdzem.

Rok 1939 przyniósł duże zmiany polityczne w kraju. Ruch strajkowy ponownie się wznowił. Zdrętwiałe ze strachu społeczeństwo myślało z przejęciem co przyniesie jutro. Każda rodzina drżała z trwogi, by jakoś przeżyć.

Pojawiły się nowe ustawy dotyczące organizacji szkolnictwa i systemu oświatowego, mające na celu ograniczenie dopływu dzieci z warstw uboższych do dalszego kształcenia. Wprowadzono również regulacje ograniczające uprawnienia socjalne. Niedożywiona ludność cierpiała głód. Tydzień pracy wydłużono z 46 do 48 godzin a w zakładach leczniczych do 60 godzin. Dochodziło do starć z policją, w czasie których byli zabici i ranni.

Po ukończeniu nauki w szkole podstawowej w Jarocinie Henryk zapisał się do szkoły kadetów w Rawiczu i do Małego Seminarium w Bruczkowie. Oferta została przyjęta w obu placówkach- Henryk wybrał Małe Seminarium.

Tymczasem 1 września o godz. 4.45 nastąpił niemiecki atak na Polskę bez uprzedniego wypowiedzenia wojny. Wczesnym rankiem o godz. 6.00 specjalny goniec przyniósł wezwanie o konieczności stawienia się na apelu wszystkich chłopców, którzy ukończyli 14 lat. Młodzi chłopcy przydzieleni zostali do kopania okopów zabezpieczających miasto.

Sytuacja militarna Polski stawała się coraz bardziej krytyczna, obawa przed bestialstwem okupacji hitlerowskiej budziła uzasadniony lęk zwłaszcza, że zewsząd dochodziły pełne grozy wiadomości o barbarzyńskich poczynaniach hitlerowców i nalotach lotnictwa niemieckiego na bezbronne wsie i miasteczka, na osoby cywilne, kobiety i dzieci.

Dnia 6 września 1939 roku do Jarocina wkroczyli Niemcy. Wybuchła panika- przerażona część mieszkańców ładując dobytek na wozy w pośpiechu opuszczała domy. Zewsząd dochodził krzyk, lament kobiet, płacz dzieci. Babcia, Pani Jadwiga postanowiła, że przeczekają to wszystko w Jarocinie bowiem nie bardzo mieli gdzie z Henrykiem uciekać. Szczęśliwie w niedługim czasie zjawiła się w ich domu rodzina Urbaniaków tj. ciocia Stanisława z mężem Ludwikiem oraz dziećmi.

W Jarocinie nastąpiły pierwsze aresztowania. 11 listopada 1939 roku, został aresztowany wuj Ludwik Urbaniak. Osadzony w więzieniu w Jarocinie, maltretowany i katowany przeżył katusze.

Wiosna 1940 roku przyszła wcześniej niż się spodziewano, nagle zrobiło się ciepło, Jarocin tonął w kwitnących drzewach. Wraz z wiosną rozpoczęły się wywózki młodzieży na roboty do Niemiec.

19 czerwca 1940 roku Henryk na rozkaz gestapo wsiadł do konnego wozu jaki zajechał pod dom. Odprowadziły go z płaczem babcia i ciocia Stanisława. Pani Jadwiga na pożegnanie położyła ręce na ramionach wnuka i stłumionym głosem rzekła:

- Moje kochane dziecko, niech Bóg miłosierny ma Cię w swojej łaskawości- wytarła nos i dodała:

- Pamiętaj o nas. Henryk chwycił jej ręce i pocałował.

Nie zapomnę babci, nie zapomnę. Cichutko dodała:

Niech cię Najświętsza Panienka błogosławi. Uściskała Henryka i doprowadziwszy do wozu oddała w ręce woźnicy. Wtedy do Henryka podbiegła ciocia, przytuliła do siebie i gwałtownym ruchem wręczyła spakowane rzeczy.

Uważaj na siebie Henryku- zawołała.

Tak ciociu, dobrze odpowiedział trzymając jedną ręką pakunek, drugą ocierając łzy napływające do oczu.

Kiedy woźnica kazał Henrykowi usadowić się w wozie ten poczuł nagły zawrót głowy. Serce waliło jak młotem, patrzył na rodzinę, na oddalający się dom z kwitnącym ogrodem. Wszyscy milczeli- niespodziewanie Henryk zagadnął woźnicę, który zamyślony był nad czymś bardzo.

- Dokąd nas pan wiezie?- powtórzył pytanie, woźnica odwrócił się, rzucił mu spojrzenie pełne ciekawości i odpowiedział:

Miejscowość jak każda inna… Ratenau (Racendów)- do majątku Huberta Teminnga.

Gospodarstwo Huberta Teminngo przywitało ich donośnym szczekaniem kilku rozwścieczonych psów. Stali zwartą grupą nie mając odwagi ruszyć się z miejsca. Zbliżył się do nich młody człowiek po czym zataczając szerokim gestem ręki dookoła rzekł łamaną polszczyzną: To wszystko jest do obrobienia, tu jest wasza praca.            W milczeniu spoglądali na rozciągającą się równinę uprawnych pól, podzieloną na szerokie zagony zielonych łanów zboża i kwitnących na  biało-kremowo kartoflisk. Zza zabudowań dochodził ryk łaciatego bydła, kwik trzody i przyjemny dla ucha odgłos zgromadzonego ptactwa domowego.

Wszyscy czekali na przybycie właściciela, który zjawił się po chwili w towarzystwie syna Huberta von Teminng. Jego młodzieńcza twarz była bez uśmiechu. W spojrzeniu czaiło się barbarzyństwo. Wychowany i wykształcony w Polsce, nienawiścią i pogardą patrzył na polską młodzież.

Dziedzic Hubert Teminng po udzieleniu wskazówek dla zarządcy, który słuchał je w głębokim skłonie oddalił się wraz z synem.

Całą grupę przywiezionych dziewcząt i chłopców pognano gromkimi okrzykami do wilgotnych baraków z czerwonej cegły. Wykute w ścianie otwory niedostatecznie oświetlały pomieszczenie. Dwa szare rzucone na ziemię koce zastąpić miały okrycie nocne. Wilgotne klepisko wydzielało przejmujący chłód. Od początku traktowano ich okrutnie, bito, poniewierano, pędzono do pracy ponad siły. Byli zmęczeni, niedożywieni, cierpieli głód. Dzień pracy rozpoczynał się o czwartej rano a kończył o dwudziestej drugiej. Zwierzęta w gospodarstwie Niemca były traktowane lepiej niż ludzie.

Mijał czas, w majątku Huberta Teminnga rozpoczęły się żniwa. Henryk przydzielony został do pracy w młynie. Ładował wymłócone złote ziarno do worków i odnosił je do odległego o trzysta metrów magazynu. Upokarzany, poganiany wyzwiskami i biciem uwijał się w pocie czoła. Nieludzko wycieńczony omdlewał pod ciężkimi worami. Jeden z najokrutniejszych oprawców w majątku syn gestapowca Hubert von Teminng wpatrywał się w upadających pod ciężarem pracy chłopców smagając nad nimi batem:

Wy polskie lenie! Szybciej, szybciej syczał przez zaciśnięte zęby.

Cierpienie i męczarnie ludzi sprawiały mu szczególną przyjemność. Na rozstawionych nogach, wyprostowany, z głową wysoko uniesioną górował nad nimi. W ręku trzymał bat, w oczach czaiło się zwierzęce wynaturzenie.

Tymczasem w Jarocinie pani Jadwiga Ostach nie szczędziła czasu, by dowiedzieć się dokąd wywieziona została młodzież w dniu 19 czerwca 1940 roku.

Panował letni sierpniowy upał, kiedy to nagle i niespodziewanie na jednej z ulic Jarocina spotkała mężczyznę, który był zapamiętanym przez nią woźnicą. Zapytany gdzie wywiózł dzieci ujawnił po chwili, że do Ratenau do majątku Huberta Teminnga. Wieść o pobycie jarocińskich dzieci w majątku Niemca Teminnga rozeszła się po mieście lotem błyskawicy.

Co zrobić, aby bez przeszkody wejść na teren majątku i uzyskać widzenie z pociechami. Padła propozycja, aby z prośbą o wstawiennictwo w tej sprawie zwrócić się do księcia von Radolina. Książę, mężczyzna w średnim wieku o łagodnej twarzy był życzliwie nastawiony do Polaków. Ród Radolińskich związany był z Jarocinem od stuleci, wydał wielu znamienitych mężów związanych z dziejami Wielkopolski.

Książę wysłuchał prośby delegacji rodziców, obiecał ją rozważyć oraz przyrzekł wstawiennictwo dla ich dzieci.

W międzyczasie po rocznym pobycie w wiezieniu powrócił do domu Ludwik Urbaniak. Wychudł i wynędzniał, twarz miał przezroczystą, wylęknione oczy, posiniaczone usta. Z wielkim trudem oddychał i się poruszał.

19 czerwca 1944 roku upłynęły cztery lata pobytu Henryka Ostacha w majątku Niemca Huberta von Teminnga. Okres niewolniczego, służalczego życia dokonał wielu spustoszeń w jego duszy. Odkrył, że obudziły się w nim uczucia dotąd nieznane. Dlaczego świat, w którym przyszło mu żyć, był tak okrutny. Ileż to nocy nie przespał, okładając zwilżoną koszulą plecy rówieśników, poranione do krwi. Ileż to nocy słuchał jęków cierpiących, którzy już niczego więcej nie pragnęli jak zasnąć na zawsze. I co stałoby się z  nim, gdyby nie zbawienna pomoc babuni? Odejmując sobie od ust dokarmiała wnuka i to pozwoliło mu przetrwać. Doskonale pamiętał ów dzień, kiedy otrzymał pierwszą przesyłkę z Jarocina. Gdyby nie paczki żywnościowe i listy pełne otuchy, zapewne podzieliłby los koleżanek i kolegów, którym już nigdy nie było dane wrócić do rodziny.

Podczas żniw, kiedy pracy w majątku było w nadmiarze zwrócił na niego uwagę Hubert von Teminng. A spostrzegłszy w jego twarzy chorobę, zapytał ostro- choryś? Odpowiedz szczerze! Henryk milczał. –Chorych nam tu nie trzeba, warknął i odszedł.

Po zakończeniu prac letnich w gospodarstwie, Henryka zwolniono z pracy w majątku i przydzielono do kopania okopów w Uniejowie, po pracy wracał do domu. Czuł się źle, stany podgorączkowe nie opuszczały go od dłuższego czasu.

Tymczasem zbliżał się koniec 1944 roku. Przemoczony, zziębnięty Henryk nie skarżył się, nie narzekał, by tylko nie wrócić do majątku Teminnga. Czuł się jednakże coraz gorzej, silny ból gardła, wysoka temperatura, doprowadziły chorego do majaczeń.

Nieprzytomnego Henryka przewieziono do szpitala w Jarocinie- rozpoznano szkarlatynę. Przy jego łóżku siedziała zapłakana babcia, aż w piątym dniu pobytu w szpitalu odzyskał przytomność, poznał babcię.

Mijały dni w szpitalu, Henryk powracał do zdrowia spędzając całe godziny na rozmowach z babcią.

W szpitalu zaprzyjaźnił się z odwiedzającym szpital księdzem Olgierdem Kokocińskim, filipinem. Kapłan ten wędrował po kraju z armią radziecką, ściskając dłonie chłopca mówił z radością w głosie:

Mamy Heniu wolną Warszawę, wolny Kraków, mamy też wolny od dnia 24 stycznia 1945 roku Jarocin. Nadejdzie taki dzień, że wojska niemieckie zostaną wyparte ostatecznie z kraju.

W dwa dni później ksiądz Kokociński żegnając się z Henrykiem wręczył mu kartkę mówiąc: - Schowaj ją dobrze i w odpowiednim czasie skorzystaj z tego adresu. Na kartce był napis „Seminarium Księży Filipinów w Tarnowie”.

Nadszedł dzień, w którym Henryk mógł rozstać się ze szpitalem i w towarzystwie Pani Jadwigi udać się do domu. Rodzina Urbaniaków mieszkała wówczas w Wilkowyi… gdzie zostali wysiedleni w 1943 roku. Przed dom wybiegły dzieci Urbaniaków. Jadzia zmieniła się w ładną panienkę, Staś i Kazio wyrośli na młodzieńców, a i najmłodszy Andrzejek nie był już dzieckiem. Nawet stary już pies Łatek szalał radości. Nie był to taki dom jak w Jarocinie, lecz każdy żywił nadzieję, że kiedyś tam wrócą.

W czasie rozmowy z babcią dowiedział się, że jego ciemiężca Hubert von Teminng nie uciekł z Wermachtem pozostając w Racendowie. Henryk postanowił go odwiedzić, ale nie dla zemsty lecz dla przebaczenia. Któregoś dnia udał się do majątku i stanął przed przerażonym Niemcem. Wystraszonym wzrokiem błądził wokół, nie wierzył, że ten młody człowiek przyszedł tylko po to, aby spojrzeć w oczy swemu oprawcy.

I nie czujesz do mnie żadnej urazy?- zapytał.

- Ciężko chory w szpitalu śluby poczyniłem, że wyrzekam się zemsty wobec każdego i na zawsze -odparł Henryk.

W wyzwolonym Jarocinie życie wracało do normalności. Zbliżał się czas składania dokumentów do szkół średnich. Henryk zdecydował się rozpocząć naukę w średniej szkole ogólnokształcącej w Gostyniu, by następnie rozpocząć studia teologiczne w Seminarium Duchownym w Tarnowie.

Szkoła przyjezdnym uczniom gwarantowała zakwaterowanie i wyżywienie- Henryk został przyjęty.

Radość z jaką informował ciocię i wuja o sukcesie zderzyła się z widocznym na ich twarzy smutkiem. Dnia 14 czerwca 1945 roku zmarła babcia Jadwiga Ostach.

Wyjazd Henryka do szkoły zaplanowano na 30 sierpnia 1945 roku. Cała rodzina odprowadziła go na dworzec w Jarocinie. Nadeszła chwila pożegnania. Po śmierci babci chciał jak najszybciej znaleźć się w licealnych progach. Internat, w którym zamieszkał nie był duży- rozlokował się w pokoju trzyosobowym. Po bardzo uroczystym rozpoczęciu szkolnego roku 1945/1946 rozpoczął się okres nauki.

W połowie marca 1946 roku podczas zajęć lekcyjnych złapały go silne bóle. W szpitalu stwierdzono atak woreczka robaczkowego oraz przeprowadzono pilną operację.

Po powrocie ze szpitala Henryk przy pomocy kolegów nadrabiał zaległy materiał. Wśród murów gostyńskiego liceum panowała szczególna atmosfera. Wszystkie pochylone nad książkami głowy były sobie równe. Nie było różnic klasowych, gostyńska szkoła szanowała uczniów, ceniła ich pracę i wysiłek.

W czerwcu 1947 roku Henryk po uzyskaniu tzw. małej matury opuszcza liceum w Gostyniu decydując się wyjechać i dalej kształcić w Seminarium Duchownym w Tarnowie.

Przed wyjazdem kilka dni przebywa u państwa Urbaniaków, którzy początkiem 1946 roku powrócili do Jarocina, do domu na Wodnej. Trawiony tęsknotą za kimś, kogo już nigdy nie spotka odwiedził grób babci, której przyrzekł odwiedzić ją jako kapłan.

W Seminarium Tarnowskim ku wielkiej swojej radości spotkał przebywającego tam księdza Olgierda Kokocińskiego. Odnowiła się ich przyjaźń.

Czas płynął, kształcił się bardzo pilnie, coroczne wakacje spędzał w rodzinnym Jarocinie i Gostyniu.

16 grudnia 1951 roku Henryk Ostach otrzymuje święcenia kapłańskie, natomiast mszę prymicyjną odprawia 30 stycznia 1952 roku w kościele p.w. Chrystusa Króla w Jarocinie.

Parafia, do której skierowały go władze kościelne była to Studzianna, maleńka wioska na kielecczyźnie, gdzie do najbliższego miasteczka było ponad 30 kilometrów.

W 1960 roku na złożoną prośbę otrzymał skierowanie do Kamiannej.

Koniec części pierwszej.

Z książki Zdzisławy Gwiazdy pt: „ Rozjaśnić Mrok czyli rzecz o ks. Ostachu”- wybrał i przytoczył obszerne fragmenty, gorąco polecając lekturę całości

Józef Bukowski