WOJEWÓDZKI
ZWIĄZEK
PSZCZELARZY
W KRAKOWIE

Artykuły


Warroza coraz groźniejsza

Warroza coraz groźniejsza

Warroza, ta pasożytnicza choroba która pojawiła się w Polsce  w latach 80-tych od początku zbierała obfite żniwo, zwłaszcza w pasiekach zaniedbanych.  Na  szczęście  gdy nadeszła,  większość pszczelarzy była do niej przygotowana.  Mieliśmy też środki  służące do jej zwalczania.  Tak więc po chwilowym załamaniu nauczyliśmy się żyć z warrozą.  Jako rutynę  traktowaliśmy coroczne jesienne zwalczanie pasożyta.  Byliśmy przekonani, że to wystarczy raz na zawsze.

Niestety warroza, zwłaszcza w ostatnich latach daje coraz wyraźniej znać o sobie. Po pierwsze okazało się, że  pasożyt  przenosi liczne wirusy, które opanowują rodziny. Takie jednostki  chorobowe jak np. ostry, lub  chroniczny paraliż pszczół, czy  wirus zdeformowanych skrzydeł, kiedyś  zupełnie nieznane są  już nie tylko  objawem  diagnozującym  nasilenie warrozy, ale nowymi zagrożeniami  dla życia rodzin pszczelich. Choroby te powodują osłabienie rodzin, ograniczenie ich produktywności i coraz częściej niestety całkowitą  ich zagładę.

Od kilku już lat zwłaszcza jesienią  pszczelarze  obserwują  zjawisko  „opuszczania  ula przez pszczoły”. Polega to na tym, że pszczoły w dobrej kondycji  /jak sądzi pszczelarz/  już po ułożeniu do zimy i podkarmieniu nagle słabną do tego stopnia, że pozostaje zaledwie   matka i garstka robotnic. Nie ma przy tym objawów chorobowych i oznak rabunku, gdyż  wszystkie zapasy są  nienaruszone. Nie ma także martwych pszczół. Próbowano to tłumaczyć atakiem os, lub szerszeni,  jakimś  promieniowaniem, zatruciem, czy innymi czynnikami.  Przyczyna jednak jest inna.  Obraz taki wynikać może z zaniedbań samego pszczelarza, który nie dba o właściwe zapasy pokarmu w miesiącach letnich. Liczy on na to, że rodziny w sezonie  zawsze jakoś sobie poradzą.  Jednak w obliczu głodu  w rodzinach ustaje wychów czerwiu i jesienią giną  ostatnie pszczoły urodzone wiosną i wczesnym latem. Nie ma pokolenia późnoletniego i jesiennego, które mogłoby przetrwać  zimę.  Inną, chyba  obecnie  bardziej częstą przyczyną jest namnożenie się pasożytów warrozy w rodzinie.  Musimy pamiętać ,że po  spasożytowaniu  larwy  i poczwarki,  wylęgła z niej pszczoła  będzie żyła  znacznie  krócej. Latem jest to okres zaledwie 16 dni ,a nawet 8 dni w razie bardzo silnej inwazji , zamiast 42 dni w wypadku zdrowej pszczoły.  Przyczyną  jest osłabienie osobnika poprzez sam fakt wysysania hemolimfy, ale także poprzez działanie wirusów wprowadzanych przez pasożyta do organizmu pszczoły.  Tak chora i osłabiona pszczoła  u kresu swego krótkiego życia opuszcza ul pozostawiając zapasy i matkę. Pszczelarz nieświadomy przyczyn określa to jako ucieczkę rodziny, a w rzeczywistości  jest  to  np. efekt  ostrego paraliżu pszczół.

Rok  2007  przyniósł nasilenie tego zjawiska. Przyczyna jest prosta. Wcześniejsza i cieplejsza wiosna spowodowała wychów większej ilości pokoleń pasożyta. Tych pokoleń mogło być nawet kilkanaście zważywszy, że jeszcze w październiku w rodzinach był czerw. Musimy pamiętać że każde pokolenie to podwojenie się ilości osobników. 

Jakie zatem środki powinien podjąć pszczelarz , aby bardziej skutecznie niż dotąd zwalczać warrozę w swojej pasiece?

Walkę należy rozpocząć już wiosną.  W kwietniu lub początku maja wycinamy pojawiający się czerw trutowy, przy okazji diagnozując stopień porażenia warrozą za pomocą „próby widelcowej”. Gdy nadejdzie czas poszerzania gniazd, do każdej rodziny trzeba włożyć przynajmniej jedną ramkę –pułapkę. Będzie to np. ramka bez węzy w której pszczoły zbudują komórki trutowe, lub ramka z węzą tylko w górnej połowie. W jej dolnej części będzie również zabudowa dzika, najczęściej trutowa.  Po zasklepieniu czerwiu trutowego wycinamy go z ramki i przetapiamy, a ramkę wkładamy do ula w celu kolejnego zabudowania przez pszczoły. Ramka taka w celu łatwiejszego odnalezienia w ulu powinna być oznaczona kolorową pluskiewką, lub pomalowana od góry. Tego typu działania możemy prowadzić  przez kilka tygodni, eliminując bardzo skutecznie część pasożytów. Niektórzy pszczelarze  stosują wiosną i latem  kwas mrówkowy.  Metoda  ta jest ekologiczna, nie skaża miodu, jednak istnieją poważne trudności z kontrolowaniem właściwego stężenia  par kwasu. Zależy ono m.in. od temperatury zewnętrznej  i  sposobu aplikacji  kwasu.  W  praktyce  możemy uzyskać zbyt niskie stężenie,  w efekcie  zabieg  jest  nieskuteczny,  lub zbyt wysokie, które zaszkodzi pszczołom. Z tych dwóch metod, usuwanie czerwiu trutowego wydaje mi  się  bardziej bezpieczne  /także dla pszczelarza/  i skuteczniejsze.         

Po skończeniu sezonu i odebraniu ostatniego miodu  zaleca się leczenie  chemicznymi  środkami  warrozobójczymi. Obecnie najczęściej są to  paski Biowaru, lub Baywarolu. Zakładamy je do uli już w trakcie układania  gniazd na zimę. Uliczki w których zawieszamy paski muszą być poszerzone, aby pszczoły mogły chodzić po obu stronach paska. Paski powinny wisieć w miejscu uczęszczanym przez pszczoły, np. w pobliżu podkarmiaczek. Nie wolno zmniejszać ilości pasków w stosunku do zaleceń producenta. Nie wolno też użytkować ich więcej niż jeden raz.  Przed zimą po  zalecanym  przez instrukcję okresie ekspozycji  paski  usuwamy z ula.  Wyrywkowo kontrolujemy skuteczność działania leku przez ocenę osypu  warozy na dennicy.  Pod koniec  października  dobrze jest dokonać jeszcze jednorazowego odymienia rodzin Apiwarolem.  Po tym zabiegu sprawdzamy także ewentualny osyp na dennicy. Zamiast tego w listopadzie możemy wykonać jednorazowo oprysk  kwasem szczawiowym.  

Wg P.prof Hartwig roztwór leczniczy sporządza się z 400 g ciepłej wody i 400 g cukru dodając do tego 30 g kwasu szczawiowego /stężenie ok. 3.5 %/. Podgrzany roztwór za pomocą strzykawki lub rozpylacza wtryskuje się w uliczki międzyramkowe obsiadane przez pszczoły w ilości  5 ml na uliczkę.

Przy okazji warto przypomnieć o szkodliwości kwasów organicznych dla człowieka i dlatego pamiętać musimy o ochronie, skóry,  oczu  i dróg oddechowych przed  kontaktem z tymi substancjami.

Metoda opisana powyżej polegająca na całorocznym zwalczaniu warrozy różnymi zabiegami nazywana jest metodą  zintegrowaną i na dzień dzisiejszy wydaje się  jedyną szansą na uratowanie naszych pasiek.

 Jan Ślósarz